Wywiad z dowódcą Wojsk Obrony Terytorialnej dotyczący Aktywnej Rezerwy.Dowiecie się z niego, czym jest Aktywna Rezerwa, kto może wrócić do służby w jej ramac– Warto czasem przeczołgać się po brei. Poczuć, że jest się nie tylko oficerem dyplomowanym, ale przede wszystkim żołnierzem – mówi Roman Polko Roman Polko nie jest gościem o imponującej muskulaturze i kamiennej twarzy. Nie ma też atrybutów charakterystycznych dla wielu równych mu stopniem w naszej armii – sumiastych pułkownikowskich wąsów i pokaźnego brzucha. W gabinecie dowódcy GROM-u w podwarszawskim Rembertowie wita mnie niski mężczyzna o raczej chłopięcej sylwetce. Uśmiecha się szeroko i wesołym głosem zaprasza do rozmowy. Niemal z miejsca przyjmuje postawę dobrego kumpla. Patrząc na niego, trudno uwierzyć, że tego niepozornego, pogodnego człowieka charakteryzują stalowe nerwy oraz niebywała fizyczna odporność. I konsekwencja, która nieśmiałego niegdyś ministranta z Tychów zaprowadziła na stanowisko dowódcy najważniejszej jednostki w armii. Batalion samobójców Lecz wcale nie musiało tak być. Polko bowiem nie zawsze był konsekwentny. W podstawówce przez kilka miesięcy przygotowywał się do przedstawienia „Kot w butach”. Miał w nim wykonać układ choreograficzny z piłką. Nie bardzo mu szło, a gdy w trakcie jednej z prób zgubił piłkę, zezłoszczony dał sobie spokój z teatrem. No i lubił stawać okoniem. Póki trzymał się z dala od obcych, to, że miał własne zdanie, nikomu nie wadziło. Jednak w armii z jej bezwzględnym podporządkowaniem mógł mieć z tego powodu kłopoty. Najbliżsi nie wróżyli mu kariery – matka dzisiejszego pułkownika twierdziła wręcz, że wojsko go zmarnuje. A jednak… Zaraz po szkole oficerskiej we Wrocławiu por. Polko trafił do batalionu szturmowego w Dziwnowie. Był rok 1985, Ludowe Wojsko Polskie stanowiło część Układu Warszawskiego. I jak w pozostałych sojuszniczych armiach w wielu jednostkach obowiązywała reguła „krótkiego trzymania za ryj” żołnierzy niższego stopnia. Na szczęście dla Polki, dziwnowski batalion był inny. – Wzorem armii zachodnich starano się przygotować nas poprzez pozytywną motywację – wspomina dowódca GROM-u. Już wówczas dał się poznać z jak najlepszej strony. – Jako dowódca grupy szturmowej w trakcie szkoleń udowadniał, że ma głowę i jaja na miejscu – opowiada ówczesny kolega Polki, dziś wojskowy emeryt. – Batalion miał w razie wojny operować na głębokich tyłach wroga. Zatem brano nas na drugi koniec Polski i po akcji kazano przebijać się do jednostki. Mogliśmy rekwirować, co popadło: samochody, motocykle, rowery. Urządzano na nas łapanki z udziałem milicji, której mówiono, że ściga bandytów. Ale wiedzieliśmy, że musi nam się udać. Batalion, choć wyjątkowy, podlegał tym samym brutalnym prawom ówczesnej armii – w rzeczywistej akcji nikt nie wysłałby po nas misji ratunkowej. Dla dowództwa liczyło się tylko wykonanie zadania. Nie na darmo więc mówili o nas „batalion samobójców”… Egzotyczne podejście – Co nie zmienia faktu, że byliśmy najlepszym oddziałem w LWP – mówi Polko. – To Amerykanie przekonali Polkę, że trzeba się liczyć z życiem każdego żołnierza – twierdzi ten sam kolega. – Jednak generalnie doświadczenia z Dziwnowa uchroniły go przed szokiem poznawczym, jakiego mógł doznać, gdy zetknął się z oficerami armii zachodnich. Inny obowiązujący w NATO priorytet nie był już Polce obcy – własna inicjatywa i brak lęku przed podejmowaniem decyzji. Nawet takich, które mogłyby zagrozić karierze, co do dziś zresztą czyni go wyjątkowym oficerem. – Zawsze starałem się, by nawet szeregowy wiedział, że w komplikującej się sytuacji zadaniem nie jest dokładne wykonanie rozkazu, tylko osiągnięcie określonego celu w najlepszy możliwy sposób – opowiada Polko. – I gdy wcześniej ustalony plan zawodzi, wprowadza się nowy. „Jeśli masz możliwość konsultacji ze zwierzchnikiem, zrób to, jeśli nie, wykaż się inicjatywą, a nie bezradnością”, wbijałem żołnierzom do głów. Gdy przyszedłem do GROM-u, z zadowoleniem stwierdziłem, że nowi podwładni tak właśnie myślą. Tutaj na porządku dziennym są dyskusje w trakcie planowania. Nie ma sytuacji, gdzie to ja, dowódca, jestem jedynym mądrym. I nie jest tak, że nawet jeśli chrzanię głupoty, nie można mi zwrócić uwagi, bo przecież dowodzę. Jedyny ochotnik Rok 1989 również dla Romana Polki był czasem istotnych zmian – jego jednostka została rozformowana, a kadrę przeniesiono do Lublińca. Niewielka miejscowość nie była przygotowana na przyjęcie kilkuset nowych mieszkańców. Rodziny wojskowych przez wiele miesięcy mieszkały byle jak i byle gdzie. Co gorsza, żołnierzom oficjalnie zabroniono składania podań o przeniesienie. Okazja do wyrwania się z marazmu nadarzyła się trzy lata później, kiedy Polska zobowiązała się wysłać kontyngent do zajmowanej przez Serbów Krajiny. Batalion z Lublińca dostał rozkaz wydelegowania oficera do zagranicznej misji. – Nie było chętnych – wspomina Zbigniew, logistyk GROM-u (jego nazwisko nie może zostać ujawnione). – Kadra batalionu stała na placu, a dowódca czekał… Nikomu nie chciało się pakować w nieznane. No to wyszedł Polko i powiedział, że chce jechać. „To se, k… załatw!”, powiedział szef, wyraźnie rozczarowany, że będzie musiał się pozbyć najlepszego oficera. – No to „se” załatwiłem – śmieje się płk Polko. W kraju zostawił żonę z kilkunastomiesięczną córką Aliną. Jak zapewnia, nie było mu łatwo. Zwłaszcza że w trakcie tej misji przyszło na świat kolejne dziecko, tym razem syn – Adrian. Bałkańskie piekło W siłach UNPROFOR Roman Polko służył od kwietnia 1992 r. do grudnia 1993 r. Wrócił jako inny człowiek – który napatrzył się na śmierć. Krajina była wówczas objęta działaniami wojennymi. Jednak prawdziwą grozę żołnierzy ONZ budziły mordy na cywilach, najczęściej chorwackich, popełniane przez serbskie bojówki. Pozbawione uprawnień błękitne berety mogły co najwyżej bezradnie przyglądać się rzeziom. Później, już w Polsce, żołnierzy z tej misji poddano badaniom. Ich wyniki nie były najlepsze – wojskowi nabawili się nerwic, mieli na przemian ataki paniki i agresji. Krajinę zgodnie oceniali jako piekło. Rzadko który deklarował chęć powrotu na Bałkany. Ale Polko wrócił – sześć lat później, do Kosowa, po zakończeniu nalotów NATO na Jugosławię. Wtedy już jako podpułkownik i dowódca polsko-ukraińsko-litewskiego kontyngentu KFOR. W polskiej armii panuje zwyczaj wysyłania na pierwsze zagraniczne misje – te najtrudniejsze – młodych oficerów. Zaś później, na „wczasy w siodle”, jak w Libanie, wyjeżdżają starzy wyjadacze. Polko uśmiecha się znacząco, gdy przywołuję tę popularną wśród wojskowych młodszych roczników opinię. Łopata to nie wstyd – Nie boję się wyzwań – zapewnia. – A z Kosowem kłopotów było co niemiara. Na miejscu okazało się, że misja rekonesansowa wybrała na bazę cementownię, gdzie w czasie nalotów użyto amunicji uranowej. „Możesz się rozbijać w mieście. Ale chyba lepiej trzymać się z dala od ludności”, radzili mi Amerykanie, zbyt taktowni, by wprost kwestionować wybór grupy rekonesansowej. I tak właśnie zrobiłem – postanowiłem, że obóz stanie w polu. Jednocześnie więc realizowaliśmy patrole i budowaliśmy bazę. – Musiałem przy tym zdyscyplinować kadrę – dodaje Polko. – Bo weźmy kompanię dowodzenia – dowódca kompanii dowodzenia, dowódca plutonu dowodzenia, sierżant, który też tam za coś odpowiadał, itd. Słowem, 70% kadry i 30% zwyczajnych szwejków. Jak do roboty przyszło, to stali jeden nad drugim. Nikomu nie wypadało pracować przy młodszych stopniem. A biedny szeregowy biegał z łopatą, bo reszta szwejków na patrolu była. Wkurzyłem się i krzyczę: „Chłopy, żaden wstyd! Brać łopaty, namioty rozstawiać!”. Ślepia zrobili, jakby nie wiem co się stało. I niemal padli z wrażenia, gdy sam chwyciłem za szpadel. Totalne zobojętnienie Między kolejnymi wyjazdami na Bałkany Polko ukończył Akademię Obrony Narodowej, a w 1997 r. trzy elitarne kursy w USA – spadochronowy, naprowadzania śmigłowców i rangers. Z tego ostatniego dowódca GROM-u jest szczególnie dumny. W Polsce bowiem poza nim jest zaledwie dziesięciu oficerów, którzy ukończyli to szkolenie. Zaś spośród wszystkich zgłaszających się tylko jedna trzecia dochodzi do końca. Powód tak ostrej selekcji? Dwie, trzy godziny snu na dobę przez 62 dni wypełnione ciągłymi ćwiczeniami i mnóstwem psychicznych tortur ze strony przełożonych. Do tego podłe jedzenie w symbolicznych ilościach i równie skromne racje wody. Wszystko, by sprawdzić umiejętności dowodzenia przy skrajnym wyczerpaniu fizycznym i psychicznym. – Miałem 35 lat i dla większości kursantów byłem staruszkiem – wspomina Polko. – O tyle było mi łatwiej, że LWP uodporniło mnie na krzyki. Ale fizycznie, cóż, to była kaźń. Momentami urywał mi się film, nie wiedziałem, czy to, co przed chwilą się wydarzyło, działo się naprawdę, czy tylko we śnie. Z czasem popadłem w totalne zobojętnienie. W takim stanie nie było obawy przed skokiem spadochronowym z zaledwie 300 m, ze „świnią”, czyli karabinem maszynowym M-60 na szyi. Z oporządzeniem tak ciężkim, że nie mogłem z nim wejść po trapie do samolotu. Wyczerpany zjadał wszystko. Nawet, jak mówi, oślizłe robactwo. A gdy żołądek odmawiał posłuszeństwa, wmawiał sobie, że pałaszuje żurek i śląskie kluski – ulubione dania przyrządzane przez żonę. – Do dziś te potrawy poprawiają mu humor, gdy zestresowany wraca do domu – mówi Danuta Polko. – Z kursu wylatywały prawdziwe byki – kontynuuje dowódca GROM-u. – Kolega z czeskich sił specjalnych za to, że w jego skarpetkach znaleziono witaminy. Lecz cokolwiek by o rangers mówić, dzięki niemu wróciłem na ziemię. Warto czasem przeczołgać się po najgorszej brei. Poczuć, że jest się nie tylko oficerem dyplomowanym, ale przede wszystkim żołnierzem. Ten kurs pokazuje, jak wiele barier z pozoru nie do pokonania można pokonać. Test na zaufanie W czerwcu 2000 r. Polko objął dowództwo GROM-u. Komandosi nie kryli nieufności. – Był z zewnątrz – broni byłych podwładnych gen. Sławomir Petelicki, twórca i pierwszy dowódca formacji. – Ale szybko pokazał klasę i został zaakceptowany. Bo w gruncie rzeczy GROM to wymarzona jednostka dla takiego profesjonalisty jak on. – Przyszedłem tu nie na casting, lecz po to, by realizować konkretne zadania – wspomina Roman Polko. – Nie bardzo przejmowałem się tym, że nowi podwładni patrzą mi na ręce. Ale z drugiej strony, nie chciałem, by mój autorytet opierał się jedynie na formalnej władzy. Z pomocą przyszli sami żołnierze – zaproponowali dowódcy udział w ćwiczeniach, w charakterze… zakładnika. Skrępowanego postawiono między tarczami w kształcie ludzi. Chwilę później w stronę tekturowych „terrorystów” posypał się grad kul. – A u nas ćwiczy się z ostrą amunicją – podkreśla logistyk GROM-u. – W wersji FX. Wystarczy, by taki pocisk musnął włos i z głowy zostałaby miazga. W ten sposób pułkownik udowodnił, że ufa profesjonalizmowi żołnierzy, a im samym dał dowód osobistej odwagi. Dalej było już z górki. Nie tak gładko jednak układały się relacje Polki ze zwierzchnikami. Jeszcze przed jego przyjściem do GROM-u nad jednostką zawisły czarne chmury. Do dziś zresztą w kącie saloniku pułkownika stoją rozprute drzwi sejfu – efekt pamiętnej „nocy Pałubickiego”. I choć minister koordynator rozmył się w niebycie, po nim do ataku przystąpili wojskowi konserwatyści, którym nie w smak była elitarność grupy. Pojawiły się pomysły rozproszenia żołnierzy po innych jednostkach czy przerobienia GROM-u w oddział żandarmerii. Gdy komandosom obniżono uposażenia, kilkudziesięciu zrezygnowało ze służby. – Pułkownik walczył o jednostkę jak lew – mówi z szacunkiem gen. Petelicki. Podanie o dymisję – Z czasem miałem już dość – wyznaje dowódca GROM-u. – Gdy kilka miesięcy temu powrócił wielokrotnie przeze mnie kwestionowany pomysł okrojenia formacji o zespół wodny, doszedłem do wniosku, iż tego swoją obecnością w wojsku firmował nie będę. Napisałem wypowiedzenie. – A mógł na wszystko się zgodzić – mówi jeden z oficerów GROM-u. – Te pomysły realizowano by nie dziś, ale za kilka lat. W tym czasie Polko byłby gdzieś w sztabie, a cały ten bigos spadłby na głowę nowego dowódcy. I wtedy mógłby sobie poużywać: „Popatrzcie, co za gnój, ale się rozbrykał. Jak ja byłem, to było dobrze”. Ale to do pułkownika niepodobne. – Poprosiłem o wizytę u ministra Szmajdzińskiego – opowiada Polko. – Przebieg spotkania skłonił mnie do wycofania się z zamiaru opuszczenia służby. Dowiedziałem się, że nie ma mowy o osłabieniu GROM-u. Przeciwnie, minister zapewnił mnie, że jednostka będzie wzmacniana. Podobne deklaracje usłyszałem od premiera, a wcześniej od prezydenta. Na razie sypiam spokojniej. Sprawa wspomnianego wypowiedzenia wyszła na jaw dopiero po powrocie Romana Polki z Iraku. Wtedy też pojawiły się spekulacje, w myśl których odwołanie go z nad Zatoki Perskiej było karą za zdjęcie żołnierzy GROM-u pod amerykańską flagą. – Dowódca powinien być tam, gdzie jednostka realizuje najważniejsze zadania – mówi z przekonaniem i od razu dodaje, że szczegółów irackiej misji nie może ujawniać. – Szczęśliwie moje myśli podzielał minister. To on wysłał mnie w delegacji na Bliski Wschód. Oczywiście, napisałem prośbę o przedłużenie pobytu w Iraku, zdając sobie sprawę, że wojna potrwa jeszcze tydzień, dwa, i chcąc do końca realizować zadania. Ale wiedziałem również, że wszystko jest na dobrej drodze i spokojnie mogę wracać do Polski. Strategiczne argumenty – I rzeczywiście wróciłem na uczelnię – kontynuuje Polko. – Wkrótce zostanę absolwentem Podyplomowych Studiów Strategicznych w Akademii Obrony Narodowej. Po co mi to? Kiedy prezentowałem argumenty za rozwojem sił specjalnych, wielokrotnie słyszałem: „Pan nie myśli strategicznie, bo nie skończył pan PSOS-u. Pan tam pójdzie, pouczy się i wtedy pewne rzeczy zrozumie”. No to poszedłem… W środowisku młodych oficerów panuje przekonanie, iż po Iraku Polce należy się nominacja generalska. – Jeśli ją dostanę, to świetnie, jeśli nie, to nie – kwituje ten pogląd sam zainteresowany. I dodaje, że w rzeczywistości, biorąc pod uwagę znaczenie GROM-u, już teraz jest na górze. Na samym szczycie. Zapytany kiedyś przez dziennikarza, co jest jego największym sukcesem, Polko miał odpowiedzieć, że zdobycie żony. O jej rękę starał się blisko dwa lata, jeżdżąc z Dziwnowa do oddalonego o tysiąc kilometrów Bielska-Białej, gdzie wówczas pracowała jego wybranka. A porażka? Tej kategorii pułkownik ma nie uznawać. Choć chciałby skończyć wreszcie z weekendowym charakterem własnej rodziny – móc na co dzień przebywać z żoną i dziećmi. Częściej odwiedzać rodzinne Tychy i dom rodziców. A wieczorami w domowym zaciszu mieć czas na to, by bez pośpiechu napić się ulubionej herbaty o smaku pomarańczowym. Podobne wpisy
Stąd też kampania „Zostań żołnierzem RP”, dobrowolna zasadnicza służba wojskowa i wszelkiego rodzaju zachęty do tego, żeby młodzi ludzie przystępowali do Wojska Polskiego. Konsekwentnie wzmacniamy bezpieczeństwo naszego kraju. Stąd też relacje z USA – ćwiczenia naszych żołnierzy z żołnierzami amerykańskich na polskiej
18+ Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach Pan Bogusław Linda przeprowadza wywiad z żołnierzem GROMU na temat gry Medal of Honor Warfighter. Takie wywiady to ja mogę zawsze oglądać. © 2007-2022. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść materiałów i komentarzy zamieszczonych przez użytkowników jest przeznaczony wyłącznie dla użytkowników pełnoletnich. Musisz mieć ukończone 18 lat aby korzystać z • FAQ • Kontakt • Reklama • Polityka prywatności • Polityka plików cookiesTYLKO U NAS‼️: Gdy @Maciejevvski przeprowadzał wywiad z żołnierzem ukraińskim, nagle rakieta uderzyła tuż koło nich. 17 Aug 2022 11:50:13Jeden martwy, dziewięciu rannych. W jednej akcji w Afganistanie. Takiej porażki jednostka GROM do tej pory nie poniosła. Sprawdzamy, kto zawinił. Kilkunastu gromowców wspieranych przez żołnierzy polskiego kontyngentu, zabezpieczanych przez śmigłowce, rozpoczęło akcję w miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od polskiej bazy w prowincji Ghazni. Jatka zaczęła się zaraz po tym, jak nasi „specjalsi” przeszli przez płoty. Strzały z kałacha i grad granatów. Doszli do budynku, w którym mieli siedzieć talibowie. Kapitan Krzysztof Woźniak szedł pierwszy. Znalazł się na linii ognia. Dostał serię kul. Jeszcze żył, kiedy transportowano go do bazy Ghazni. Jeszcze jednak w nocy do Warszawy, do GROM, do wszystkich żołnierzy przyszła wiadomość, że stracili kumpla. I że dziewięciu innych jest rannych. Wszyscy odłamkami. Ale że ręce i nogi mają, że będą żyli. Ranni zostali przewiezieni do amerykańskiej bazy w Ramstein w Niemczech, a stamtąd przetransportowani do jednego z warszawskich szpitali. W zeszłym tygodniu jeden z nich został wypisany do domu. Co się stało z Abdulem Rahmanem, na którego polowali gromowcy? Czy został zastrzelony, a może pojmany, wzięty do niewoli i jest teraz przesłuchiwany przez Amerykanów? – Według mojej wiedzy kilku rebeliantów tam zginęło. Tak przynajmniej donoszą moje źródła wywiadowcze. Nie dam pani 100-proc. pewności, że Rahman też – mówi płk Piotr Gąstał, dowódca GROM. Kapitan Woźniak to pierwszy żołnierz GROM, który zginął, jak to dyplomatycznie mówią politycy i sami żołnierze, w strefie działań wojennych, w czasie wypełniania obowiązków służbowych. Próbuję dociec, dlaczego do tego doszło, przecież akcja planowana była przez wiele tygodni, ćwiczona na sucho, analizowana. Pułkownik Piotr Gąstał, dowódca GROM, najpierw informuje mnie, że sprawa jest w toku, że za wcześnie wyrokować. Naciskam, pytam, czy to była zasadzka. – Wie pani, wolałbym, żeby tak było. Na razie wszystko wskazuje na to, że zostaliśmy zmanipulowani. Wiele razy próbowano już nas wciągnąć w takie zasadzki. Bywały sytuacje, że chłopcy byli w środku, w zabudowaniach, odkrywali nagle, że coś jest nie tak, że zaczyna się atak, i natychmiast była ewakuacja. Albo ledwo zdążyli wyjść i pomieszczenie wylatywało w powietrze. Oczywiście bywało, że byli ranni, połamane kończyny, żebra, ale wychodzili z tego cało, nikt nigdy nie zginął. Tym razem trafiliśmy na zbrojny opór. Niestety nie jesteśmy nieśmiertelni, nie jesteśmy kuloodporni. Więcej na ten temat w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który w niedzielę o godzinie 20 będzie dostępny w formie e-wydania. Najnowszy numer "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku.
Ostatnia kula jest dla mnie.💥💥💥 Mocny wywiad z mocnym człowiekiem. Były żołnierz "Gromu" Tomasz Laskowski o tajnych polskich operacjach w Afganistanie
Hellow guys, Welcome to my website, and you are watching Wywiad z komandosem! Brawurowe akcje Navy SEALs i „Gromu” - Tomasz „Drago” Dzieran i P. Zychowicz. and this vIdeo is uploaded by HISTORIA REALNA at 2023-09-10T09:00:08-07:00. We are pramote this video only for entertainment and educational perpose only.
Kategoria: Zimna wojna Data publikacji: Autor: Przy tekście pracowali także: Anna Dziadzio (redaktor) Agnieszka Wolnicka (fotoedytor) Ich operacje przeszły do legendy, by następnie stać się źródłem inspiracji i doświadczenia dla wojsk na całym świecie. Także polskich. Czyżby izraelscy komandosi byli najlepszymi na świecie? Latem 1969 roku, podczas Wojny na wyczerpanie toczonej pomiędzy Izraelem a Egiptem, wojska izraelskie były regularnie nękane na Synaju. Żydzi ponosili ogromne straty, a morale coraz bardziej upadały. Aby je podnieść, dowództwo zdecydowało się przeprowadzić skuteczną operację odstraszającą. Liczono ponadto, że nagły i skuteczny atak zmusi Egipcjan do przestrzegania etosu zawieszenia broni. Zeew Almog, dowódca Szajetet 13 (jednostki komandosów marynarki wojennej), opracował plan uderzenia na egipski radar wczesnego ostrzegania, ulokowany na Zielonej Wyspie. Dżazirat al-Chadra, jak zwali wyspę Egipcjanie, znajdował się około czterech kilometrów od ujścia Kanału Sueskiego. Został on zbudowany przez Brytyjczyków podczas II wojny światowej. Był to ciąg betonowych bunkrów otoczonych rzędami drutu kolczastego, wystających niespełna trzy metry nad poziom morza. Według ustaleń wywiadu, garnizon składał się z około siedemdziesięciu żołnierzy egipskiej piechoty i dwunastu komandosów jednostki As-Sa’iqa. Dysponowali oni czternastoma karabinami maszynowymi, dwoma działkami plot i czterema działami kalibru 85 mm. Navy, domena publiczna Plan operacji na Zieloną Wyspę opracował izraelski komandor Zeew Almog. Był to trudny cel, dlatego zadanie przypadło najbardziej doświadczonym w operacjach morskich komandosom Sajeret Matkal oraz Szajetet 13. Planowano, że oddział szturmowy ruszy w dwunastu pontonach. W pierwszych pięciu znalazło się dwudziestu komandosów Szajetetu 13, w pozostałych – dwudziestu żołnierzy Sajeretu Matkal. Ostatnie kilometry mieli oni pokonać wpław, uderzając w wyspę z zaskoczenia. Operacja otrzymała kryptonim „Bulmus 6”. Cios w Zieloną Wyspę 19 lipca 1969 roku komandosi ruszyli do akcji. Po dwóch godzinach marszu jako pierwsi do wody zeszli płetwonurkowie z Szajetetu 13. Usadowili się oni na podwodnych pojazdach nazywanych „Świniami”. Gdyby nie one, komandosi obwieszeni butlami z tlenem, granatami, zapasową amunicją i innym wyposażeniem nie mieliby szans dotarcia do brzegu. Pojazdy takie wykorzystywane są do dziś. – Pod wodą jest to niezastąpiony środek transportu nie tylko dla nurka. Pozwala także zabrać dodatkowy sprzęt. Dzięki tym pojazdom wydłuża się dystans i czas, na którym mogą działać nurkowie – mówi Naval, były żołnierz JW GROM i autor książki Zatoka, w której przedstawia operacje polskich specjalistów morskich w Zatoce Perskiej. Niestety – „Świń” było zbyt mało, rynsztunek za ciężki, a prądy morskie okazały się silniejsze niż myślano. Komandosi zostali zniesieni ponad 600 metrów od celu. Musieli nadrabiać stracony czas. W końcu, ponad dwie godziny później od zaplanowanego rozpoczęcia operacji, komandosi dotarli do pierwszej linii egipskich zasieków. Żołnierze bardzo szybko poradzili sobie z napotkaną przeszkodą. Droga na wyspę była otwarta. Naval wyjaśnia łatwość, z jaką komandosi dostali się na wyspę: – Dzisiejsza technika idzie dużo dalej niż rozwieszanie podwodnych siatek i min. Mówię tu o wszelakich podwodnych sensorach, radarach ostrzegających o pojawieniu się w rejonie niezidentyfikowanego obiektu. Zobacz również:Jak zostać komandosem GROM-u?Najbardziej spektakularne operacje polskich komandosów z GROM-u, o których nie miałeś pojęciaAgent Mossadu popijał czerwone wino i palił pety z zabójcą 6 milionów Żydów Bitwa Jak pisali Michael Bar-Zohar i Nissim Mishal: Żołnierze, którzy skryli się pod małym mostkiem, dostrzegli trzech egipskich wartowników, jednego z zapalonym papierosem w dłoni. (…) Dowódca grupy rozpoznania obawiał się, że jego pododdział zostanie odkryty, postanowił zatem zaskoczyć Egipcjan, otwierając ogień do wartowników, i oddał pierwszy strzał w operacji. Bitwa się rozpoczęła. Egipska reakcja na pierwsze uderzenie była nieskoordynowana. Wkrótce jednak załoga wyspy sformowała bardzo twardą obronę. Na liczącej niespełna 150 metrów długości wyspie zaczęto strzelać do siebie z granatników, ciężkich i lekkich karabinów maszynowych, a poszczególne bunkry postanowiły wezwać wsparcie ciężkiej artylerii brzegowej. Komandosi Sajeretu Matkal, którzy mieli ruszyć w drugim rzucie, czekali na umówiony znak do rozpoczęcia uderzenia. Czas płynął, a żadnego sygnału nie było. Kiedy jednak nad wyspą rozbłysły rakiety rozświetlające mrok nocy, a do uszu oczekujących doszły odgłosy walki – łodzie ruszyły do ataku. Po kwadransie komandosi wylądowali na brzegu, torując sobie drogę granatami. Tak dotarli do głównego budynku. Żołnierze podzielili się na dwie grupy: jedna ruszyła do góry ku dachowi, druga – miała czyścić pomieszczenia schronów. – Przeszukiwanie takich obiektów to wyczerpująca robota, a nie można sobie pozwolić na pominięcie czegokolwiek. Sumiennie sprawdza się każde pomieszczenie, nawzajem się ubezpieczając – tłumaczy Naval, który przeszukiwał przemytnicze statki na wodach Zatoki Perskiej. Po latach porucznik Ami Ajalon wspominał: Rzuciłem granat dymny, żeby mieć choć niewielką osłonę, (…), i krzyknąłem do Zalego (Zalmana Rota), który także wszedł na górę, żeby zaatakował nieprzyjaciela razem ze mną, ale granat nie wybuchł. Rzuciłem granat zaczepny w stronę stanowiska, z którego do nas strzelano, ale on także nie zadziałał. Zali rzucił granat w stronę karabinu maszynowego po lewej i wtedy, strzelając nieprzerwanie z pistoletu maszynowego, dopadłem do egipskiej Pozycji nr 2. Ostrzeliwano nas z Pozycji nr 10, skąd też strzelano do mnie wcześniej. Odpowiedzieliśmy ogniem. Egipski kaemista upadł, a stanowisko zaczęło się palić. Odwrót Po czterdziestu minutach walki, Zeev Almog zameldował sztabowi, że przeciwnik słabnie. Chwilę później ogromna eksplozja wstrząsnęła wyspą, a wysoka fontanna ognia i dymu wystrzeliła wysoko w niebo. Fort został zmieciony z powierzchni zatoki. Kilka minut później komandosi rozpoczęli odwrót. Izraelczycy stracili sześciu żołnierzy, jedenastu zostało rannych. Dla Egipcjan była to natomiast prawdziwa klęska. Zginęli prawie wszyscy obrońcy wyspy – z około stu dziesięciu żołnierzy przy życiu zostało tylko trzydziestu. publiczna W walkach na wyspie brał udział Rafael Ejtan, ówczesny dowódca Korpusu Piechoty i Spadochroniarzy (na tym zdjęciu z 1955 roku siedzi pierwszy z prawej). Operacja „Bulmus 6” spełniła swoje zadanie. Zarówno Egipcjanie, jak i Izraelczycy uważają, że zniszczenie wyspy było punktem zwrotnym w toczącej się Wojnie nie wyczerpanie. Od tej lipcowej nocy Egipcjanie powoli zaczęli tracić inicjatywę operacyjną. Rafael Ejtan, ówczesny dowódca Korpusu Piechoty i Spadochroniarzy, który walczył wówczas na wyspie, wspominał później: Rajd na Zieloną Wyspę był wyjątkowy z powodu ogromnego sukcesu akcji. Wielkim osiągnięciem była już sama operacja, w której utorowaliśmy drogę nowej metodzie walki, wzmacniającej nasze bezpieczeństwo. Egipcjanom, nawet w ich najgorszych koszmarach, nigdy nie przyśniła się tak śmiała operacja. Podczas akcji zademonstrowaliśmy możliwości i poziom wyszkolenia, które były punktem odniesienia przez wiele następnych lat. Bibliografia: 1969 in Egypt: Operation Boxer, Operation Bulmus 6, Operation Rooster 53, praca zbiorowa, General Books LLC 2010. Michael Bar-Zohar, Nissim Mishal, Nie ma zadań niewykonalnych. Brawurowe operacje izraelskich sił specjalnych. Rebis 2016. Naval, Zatoka. GROM na wodach Zatoki Perskiej, Bellona 2017. Sam Katz, Israeli Elite Units since 1948, Osprey Publishing 1988. Kup najnowszą książkę Navala na stronie Zobacz również Historia najnowsza Jak zostać komandosem GROM-u? Walczą wręcz, strzelają bez pudła, skaczą ze spadochronem i nurkują. Żołnierze GROM-u są gotowi na każdą ewentualność. Nieprzypadkowo zalicza się ich do najlepszych wojskowych formacji... 23 stycznia 2017 | Autorzy: Dariusz Kaliński10 kwietnia 2020 roku w wieku 95 lat zmarł Józef Borowiec – żołnierz Armii Krajowej, pułkownik Wojska Polskiego, Zasłużony dla Gminy i Miasta Lwówek
Autor: AT Data: 27-05-2022, 13:52 Zarząd Hemp Health z siedzibą w Warszawie poinformował o zawarciu umowy o współpracy z Navalem - byłym żołnierzem Jednostki Wojskowej GROM. Efektem współpracy jest Plecak Navala. Co wchodzi w jego skład? Co zawiera i ile kosztuje Plecak Navala? fot. Hemp Health współpracuje z byłym operatorem GROM Zarząd Hemp_Health z siedzibą w Warszawie poinformował o zawarciu umowy o współpracy z Navalem - byłym żołnierzem Jednostki Wojskowej GROM. Umowa przewiduje udostępnienie przez Navala: 1) swojej marki osobistej (wizerunku) na potrzeby sprzedaży przez spółkę plecaka ewakuacyjnego ("Plecak Navala" lub "Plecak"), 2) swojej wiedzy i know-how na potrzeby konfigurowania zawartości Plecaka, 3) swoich kanałów społecznościowych na potrzeby promocji Plecaka oraz dodatkowo 4) wspieranie przez Navala sprzedaży Plecaka, w szczególności poprzez dedykowane działania marketingowe. Kim jest Naval? Naval to były żołnierz w JW GROM, który po zakończeniu kariery przekłada na grunt cywilny swoje doświadczenie związane z bezpieczeństwem osób cywilnych, instytucji oraz strategicznych miejsc w kraju i na świecie. Przez czternaście lat Naval służył jako operator w zespole w misjach zagranicznych biorąc udział w działaniach bojowych na wodach Zatoki Perskiej, Iraku i w Afganistanie. Zanim przeszedł selekcję do GROM-u, byłem żołnierzem 1 Pułku Specjalnego, służyłem w Libanie w misji pokojowej ONZ. Za swoją służbę był wielokrotnie odznaczany, w tym najwyższymi odznaczeniami wojskowymi, jakie można otrzymać w Polsce za czyny bojowe poza granicami kraju Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego, przyznawanym wybitnie zasłużonym w bojach i Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża Wojskowego, przyznawanym za czyn wybitnego męstwa połączony z narażeniem życia, a także Złotą Odznakę GROM-u, która dla żołnierzy JW GROM jest najwyższym zaszczytem. Z czego składa się Plecak ewakuacyjny Navala? Plecak ewakuacyjny zestawiony jest zgodnie z osobistymi wskazówkami Navala i został wyposażony tylko w niezbędne elementy, mające pomóc dorosłej osobie (bez rozróżnienia na płeć) w sprawnej ewakuacji lub w czasie oczekiwania na nadejście pomocy. Dodatkową atrakcją oferowaną w zestawie z plecakiem będzie jedna z książek Navala z jego osobistym autografem. W plecaku znajdują się artykuły pierwszej pomocy, ogrzewacze, racje żywnościowe Seven Oceans (szerzej pisaliśmy o nich w tekście Racje żywnościowe Seven Oceans biją rekordy sprzedaży w Polsce. Na czym polega ich fenomen?) oświetlenie, ubrania ochronne oraz akcesoria. Pełna lista dostępna jest na stronie Jaka jest cena Plecaka Navala? Cena Plecaka Navala na oficjalnej stronie to 2599 zł. Cena plecaka zawiera koszty dostawy. Jak Hemp Health będzie współpracować z Navalem? Zgodnie z umową, do obowiązków Hemp_Health należy przygotowanie oferty produktowej, czyli skonfigurowanie zawartości Plecaka Navala, dystrybucja i bieżąca obsługa detaliczna i hurtowa sprzedaży Plecaka w Polsce i za granicą - w tym na stronie - oraz promocja i marketing Plecaka oraz obsługa domeny to nowo uruchomiona platforma B2B należąca do Hemp_Health na której można zamówić pakiety żywnościowe i higieniczne, produkty konopne (także pod marką własną klienta), produkty medyczne, produkty FMCG oraz inne produkty oferowane przez partnerów Hemp_Health. Oferta platformy kierowana jest do klienta biznesowego, ze szczególnym uwzględnieniem agend i agencji obsługujących zamówienia federalne USA, NATO, US Army oraz kilkudziesięciu agend ONZ. Czym zajmuje się firma Hemp Health? Hemp&Health jest notowana na giełdzie na rynku NewConnect jako HEMP z tickerem HMP. Strategia rozwoju Spółki opiera się na założeniu prowadzenia równocześnie działalności w dwóch uzupełniających się obszarach, to jest na szeroko rozumianym wykorzystaniu konopi przemysłowych i medycznych („HEMP”) oraz na oferowaniu produktów, usług oraz unikalnych technologii medycznych („HEALTH”). HEMP Dystrybucja CBD i THC Spółka zamierza zostać liderem rynku europejskiego w zakresie dystrybucji kwiatów konopi, izolatów oraz destylatów zawierających wysokoprocentowe stężenie CBD, THC oraz innych kanabinoidów. Działalność prowadzona będzie każdorazowo na podstawie właściwych pozwoleń...